Dzień dobry,
Wiosną, kiedy płonęły biebrzańskie bagna miałam sen, w którym siedziałam w ogrodzie na leżaku pod kocykiem i nagle TO drzewo zapaliło się od słońca... i niczym biblijny gorejący krzew płonęło, ale się nie spaliło. Obraz tego mojego płonącego drzewa, został ze mną jeszcze na długo po przebudzeniu.
Chodziłam dookoła drzewa fotografowałam je, rysowałam, oglądałam, dotykałam i moją uwagę przykuło to, że trakcie swojego długiego życia drzewo straciło dwie z głównych gałęzi, zostały po nich dziuple, w których często zbiera się woda. Postanowiłam je zakryć, zrobić protezy nie istniejących gałęzi z ogniem ze snu, który nie spala. Przygotowałam formy z pół przezroczystej pleksy, która trochę prześwituje, a trochę odbija światło. Miedziany drut z którego zrobione są elementy nawiązujące do płomieni to przetworzona instalacja elektryczna z mieszkania o którym pisałam w ostatnim mailu. O miedzi też pisałam już wcześniej, w mailu o granicach.
Formy są wielkości twarzy matki i dziecka, układ dziupli przypomina ikonę Marii z Dzieciątkiem. Było to dla mnie niesamowitym odkryciem – patrzyłam na to drzewo przez tyle lat i nigdy wcześniej tego nie dostrzegłam.
Komentarze
Prześlij komentarz